Secure Tkanki Miękkie Translated By Zyta Rudzka Displayed In Mobi
samym początku nie spodobało mi się, Styl mnie wkurzył i odrzucił, Ale jak się już do niego przyzwyczailam, co więcej, naprawdę go doceniłam i zrozumiałam jego celowość, to już naprawdę zostałam kupiona przez tę książkę.
A jest ona serią z karabinu, strzelająca prosto w, . . tkanki miękkie.
Jest to historia ojca i syna Michała i Ludwika, Oboje są lekarzami, ojciec wiejskim doktorem "ogólnym", syn miejskim pediatrą z kompleksem Heroda, Oboje zupełnie różni od siebie, ale związani wielką więzią i miłością, a także jeszcze jednym zupełnym brakiem szczęścia do kobiet.
Związani nie tylko pechem do znalezienia odpowiedniej dla siebie partnerki, ale wręcz do tkwienia w miłości nieszczęśliwej, raniącej, z której nie mogą się wydostać.
To historia, jak głoszą recenzje, "upadku Don Juana", ale ja w powieści Rudzkiej widzę nie tyle upadek męskości, co człowieka po prostu.
Bardzo smutnego, pogodzonego z przegranym życiem mężczyzny, który często przegląda się w lustrze i kupuje włoskie ubrania, leczy wrzeszczące dzieci i śpi w łóżku z kobietą, która jawnie go zdradza.
Oraz jego ojca, który chodź pochodził z miasta, wybrał życie na wsi, w którym ugrzązł i nigdy się nie wydostał świata, którego nie opuścił, bo zawsze był gotowy biec do pacjentów.
A na końcu oszaleć lub nie dla kobiety ze Wschodu,
To też historia o lekarzach, o byciu lekarzem profesji, która kształtuje obraz człowieka już do końca życia.
Raz lekarz, zawsze lekarz. Podobały mi się te znajome, dla mnie sentymentalnie brzmiące wstawki o "zmęczeniu lekarza", które powinno być osobną jednostką chorobową albo wiele innych nawiązań do "branży", na które można się lekko uśmiechnąć, choć ze smutkiem.
Końcówka, która moim zdaniem rozprawia się totalnie z opowieścią narratora, czyli Ludwika, robi wrazenie, Wyjaśnia dlaczego życie bohatera jest, jakie jest, a nawet dojmująco przewrotnie, dlaczego został pediatrą, Bardzo mocna. W ogóle cała książka jest mocna, napisana tak, jakby cały czas trzeba było chować się przed serią z karabinu.
I właśnie styl pisania tej książki zasługuje na największą uwagę, Zdania są krótkie i ostre, stanowcze, A jednocześnie są tak przeładowane mocą metafor, antytez, giętkich i świetnie skonstruowanych środków stylistycznych, które jak petardy odpalają się w mózgu w każdym zdaniu.
Nie ma wytchnienia od tych strzałów, celnych jeden po drugim, Na początku poczułam się przez to przytłoczona, bo dawno nie musiałam mierzyć się z tego typu narracją, ale szybko wpadłam w ten rytm, a raczej pod ten grad słów.
Bywały momenty, że się zaśmiałam, tak mnie rozbawiła ta misterna gra słów w niektórych zdaniach, ich złożoność, a jednocześnie ostra krótkość.
Śmiałam się, by po chwili, dokładnie tak, jak to Wojtek Szot opisał w swojej recenzji "Tkanek miękkich", zawstydzić, że w sumie to nie było wcale śmieszne, tylko smutne.
No nie wiaodmo czy śmiać się, czy płakać,
Nie wiem co ja mam, że w pociągu zabieram się za takie książki, które w ogóle nie tchną lekkością, i postanawiam pożreć je na jeden przejazd.
Jechało już że mną "Zbieranie kości", "Od jednego Lucypera", a teraz jeszcze "Tkanki miękkie", Nie wiem co będzie następne na pociągowe godziny, ale proszę o więcej takich Rudzkich, Tylko najpierw sobie kapkę odpocznę, Brzydka i dosadna w najlepszych znaczeniach tych słów,
U Zyty Rudzkiej ciało staje się słowem w sposób wręcz spektakularny, dokuczliwie przyklejając się do czytelnika.
Pewnie nietrudno uciec od samej historii, odsunąć ją na bok, jako obcą, nieswoją, od języka Autorki jednak uciec się nie da.
I jest to jednocześnie wspaniałe i przerażające, "Tkanki miękkie" to historia z tajemnicą w tle, ale ta tajemnica jest na dalszym planie i właściwie mogłaby nie istnieć.
Autorka jest przede wszystkim stylistką i właśnie styl jest tu najważniejszy, Nie jest to literatura łatwa i przyjemna, a fabuła jest wciągająca o tyle, o ile jest ciekawa językowo.
Wystarczy wspomnieć, że "Tkanki" czarują najlepszym zdaniem otwierającym, jakie czytałem od bardzo dawna i że jest to powieść, która kilka razy zmusza do przewijania na wstecznym, bo wystarczy chwila nieuwagi, by stracić rozeznanie, o kim czy o czym w danej chwili mowa.
Rudzka wchodzi do męskiego świata, w którym dominuje pustka odmieniona przez wszystkie przypadki, Próbuje ugryźć ten stan beznadziei, jaki zostaje po niespełnionych ambicjach, zawiedzionych uczuciach, rozczarowaniach rzeczywistością i nieuchronnością upływającego czasu.
"Cóż to za opowieść żadna, miałem nudne życie, I nuda ma swoją historię" nie podsumowałbym tego lepiej niż główny bohater, z zastrzeżeniem, że to "nudna historia" napisana tak, że czyta się ją z wypiekami.
Kolejna książka przeczytana przeze mnie w ramach nadrabiania najlepszych książekroku, I choć często wymieniana była w tym kontekście na jednym wydechu z "Wierzyliśmy jak nikt" Rebecci Makkai, nie mogłaby różnić się od niej bardziej.
A jednocześnie również tak jak ta pierwsza być literacko wybitna,
Zacznę od tego, że powieść Zyty Rudzkiej jest powieścią erudycyjnointelektualną, W praktyce oznacza to tyle, że zamiast "standardowej" historii takiej jak u Makkai łapiącej za serduszko mamy tutaj metafory, zabawę formą, treścią, słowem, odkrywanie nowych horyzontów języka.
Nowe zwroty i zestawienia są zaskakujące, zdecydowanie urzeka też talent obserwacyjny autorki następnie tak znakomicie przekuwany w formę, Pod względem językowym mało jest w Polsce tak pomysłowych pisarek czy pisarzy albo przynajmniej mających tak ogromną odwagę na rzeźbienie słowem w tak dużym stopniu.
Z tego powodu mam wrażenie, że każdy szukający nowych granic w prozie powinien po tę książkę sięgnąć, i że powinna być to lektura obowiązkowa dla wszystkich tłumaczy, pisarzy i innych osób w jakiś sposób zajmujących się słowem.
Ten kunsztowny styl wymusza jednak ogromne natężenie uwagi i sprawia, że właściwie do każdego akapitu trzeba podejść nie jak do prozy czy Opowieści, tylko jak do wyzwania intelektualnego.
Poczuć go, smakować, rozbierać na części pierwsze, część przeczytać na głos, by poczuć charakterystyczny rytm, część przemyśleć w skupieniu.
Trochę podobne do zresztą również doskonałych filmów "Vitalina Varela" albo "Metamorfoza ptaków", tylko w polskim sosie wiejskomiejskim i międzypokoleniowym.
Jeżeli jesteśmy gotowi dokonywać na każdej stronie wielopiętrowej analizy używanego języka, będziemy zachwyceni, nie zwracając uwagi, czy jest tutaj jakaś historia, czy "tylko" pokazanie relacji i realiów.
Ja natomiast przyznaję, że jako osoba zawodowo rozbierająca język na części pierwsze przez te min,godzin dziennie mam mieszane uczucia z jednej strony bowiem zachwycam się błyskotliwością słów i scen bo nierzadko jestem w stanie śmiać się w głos na całe mieszkanie przy scenie funeralnej, chichocząc z jej absurdu i smutku jednocześnie, a z drugiej zastanawiam się, czy jednak nie preferuję opowieści jak "Wierzyliśmy jak nikt", pokazujących pewną Opowieść w bardziej standardowy, jasny i niewymagający podwyższonej uwagi sposób a dzięki temu często o wiele mocniej sięgający do serduszka.
Uważam, że książka Zyty Rudzkiej to na pewno jedna z najważniejszych książek rokuroku bo wyznacza nowe granice polskiej prozy, eksploruje granice języka powieści i powoduje refleksję nad kształtem literatury w ogóle.
Nie jestem jednak przekonana, czy zgodziłabym się, że jest to jedna z powieści najlepszych, I niezdecydowanym powiem tylko, że przy Makkai nie miałam takich dylematów, Chyba nie do końca zrozumiałam tą książkę, . . Szukałam sobie jakiegoś krótkiego audiobooka do sprzątania i no akurat padło na Tkanki miękkie i kurcze jakie to było złe.
. . W sensie z panią Zytą Rudzką już wcześniej się dość nie lubiłam ale postanowiłam sobie że może to czas dać jej drugą szansę no bo przecież co ja ją będę oceniać po jednej książce.
No i nie, z autorką to ja się ewidentnie nie dogadam, To wszystko było takie brudne, brzydkie i pretensjonalne, Pełno tam uprzedzeń, bucowatego podejścia i nieuprzejmości, Momentami mnie to nawet obrzydzało a w sumie fakt jest taki że ja nie bardzo wiem o czym była ta książka.
Przez ten okropny sposób pisania nie byłam w stanie się skupić w ogóle na przekazie, Ja rozumiem że do niektórych to grubiaństwo może trafiać ale to jest zdecydowanie nie dla mnie, Raczej już nie sięgnę po żadną książkę tej autorki, Strasznie irytująca książka, Ostatecznie straciła mnie gdzieś na wysokości zdania "Po wylewie nie była już wylewna", A takich suchych zdań obok zdań naprawdę mocnych powiedzmy sobie szczerze jest tu za dużo, Uwielbiam "Krótką wymianę ognia", więc tym bardziej mnie te "Tkanki" zdrzaźniły, Nie rozumiem zachwytów i miejscach wśród najlepszych polskich książek tego roku, No, ale taka widocznie specyfika tego, “Zostałem pediatrą, tak kazał, a sam był takim poczciwiną, że nawet na kompleks Edypa się nie załapałem”,
To książka o facetach, Takich zawodowych, bo w końcu bycie lekarzem to nie tylko profesja, ale postawa i pozycja i aparycja na całe życie.
Lekarzem się nie przestaje być, świat widzi się przez pryzmat krzywych zębów, źle zrośniętych złamań, wybroczyn i zmian rakowych.
Świat staje się bardziej fizyczny, namacalny, nie tyle dosłowny, co podtkankowy,
Rudzka w fascynujący sposób analizuje relacje syna i ojca, przyglądając się temu, co patriarchalnie dziedziczne, a co zmienne.
To opowieść o mężczyznach, którzy łakną miłości, choć nie za bardzo potrafią ją sobie wyobrazić, A jak już kochają, to obsesyjnie, bezładnie i nieładnie, po omacku, I o tym, że może najważniejszą miłością naszego życia są nasi rodzice
“Michał Prokopiuk jadał skromnie, wódkę chlał okazjonalnie tyle, co mu nalali pacjenci”.
Ojciec, wiejski medyk, wyglądający jak “Nikifor zielarstwa” jest postacią nie budzącą łatwej sympatii, Chamik, pogardliwy, nieumiejący odwzajemnić miłości, pokiereszowany przez życie, traktujący kobiety podle, choć z pewną dawką wzajemności, Zakochany chyba w Reginie, kobiecie zza wschodniej granicy, co to przyjechała do niego z miłości, dumę swoją miała i umarła szybko, zostawiając ojca we wdowieństwie i smutku wylewającym się przez wiele stron tej powieści.
Będzie odchodził, powoli wycofywał się z życia, łapiąc jego skrawki jakimiś naiwnymi eskapadami, z których żadna nie przyniesie mu ulgi.
Nienawidzi wszystkich i wszystkiego, siebie samego nie wyłączając, O takim ojcu opowiada nam Ludwik, lekarz już miejski, ale obarczony jakby tymi samymi problemami wynikającymi z faktu naoglądania się ludzi.
Sam sobie niechętny, wobec ojca złośliwy i czuły, zwłaszcza że ten już tylko “sam sobie do gardła może skoczyć”.
Rudzka
przygląda się w “Tkankach miękkich” facetom, którzy byli bogami i do Boga choćby go nie było jest im coraz bliżej.
Odbóstwionym, upadłym Don Juanom, Konradom Wallenrodom, którym ktoś nagle przerwał misję i odstawił do domu spokojnej starości, Robi to jak zawsze po swojemu, Tym razem do perfekcji opanowała skrótowości i posługuje się głównie absurdalnymi zdaniami opartymi na paradoksach i antytezach, których obsesyjne wręcz nagromadzenie bywa męczące, zamęczające, ale jest w tym cel i metoda.
Praca z językiem, którą robi Rudzka budzi podziw, bo zdradza nie tylko niezwykłą erudycję, ale plastyczne widzenie języka, w którym równie ważne są brzmienie słów jak ich konotacje.
Rudzka sprawdza, co się wydarzy gdy zderzymy ze sobą nadmiar, przesyt języka z jednoczesnym uproszczeniem wszystkiego wokół, tak żeby to język był kolejnym bohaterem powieści.
Czy ten eksperyment się udał Trudno powiedzieć, co miałoby być wyznacznikiem powodzenia z pewnością będzie to reakcja czytelników i czytelniczek, a ta może być nieoczywista, bo Rudzka przesadza, idzie chwilami za daleko w satyrę, teatralizację, a język przestaje momentami być żywy, jakby był opowieścią o samym sobie.
To możliwe odczytania, bo mam nadzieję, że jednak nie zmęczycie się tym, co upichciła dla nas pisarka, a przykleicie się jak do szyby w sklepie z zabawkami podpatrując życie dwóch mężczyzn i kobiet, które próbowały im przeszkodzić w miłości własnej, ale niewiele mogły zrobić.
Mężczyzna u Rudzkiej budzi litość, chce się mu wybaczyć, ale również zamknąc w jakimś akwarium, dokarmiać, głaskać po głowie, ale nigdy nie wypuszczać na zewnątrz.
Niech się może też nie rozmnaża, bo nic dobrego z tego nie wynika, Upadek patriarchatu ma w Rudzkiej kibickę z żylety, Brzytwa słów, popis erudycji, a do tego naprawdę cholernie smutna historia, podczas której lektury co prawda człowiek czasem się zaśmieje, ale później sam siebie ochrzania, że płakać trzeba było, a nie śmiać się.
“A ty, synku, do jakiego świętego byś się modlił, gdybyś chciał się zabić”
Rudzka używając języka tej powieści napier zdaniami.
Można się o nie potknąć i nie przeżyć, ale można zagrać w grę i dotrzeć do finału, mając wrażenie, że przeczytało się coś osobnego, bardzo rudzkiego.
Więcej tu w porównaniu do ostatniej powieści sceny, więcej teatru, więcej przygniatania słowami, ale to wszystko ma swój cel opowiedzieć inaczej historię, którą wydaje nam się, że wszyscy znamy.
Dużo się o sobie można dowiedzieć z “Tkanek miękkich”, .